niedziela, 15 kwietnia 2012

V wypadki niekontrolowane

            Kiedy złość jej trochę minęła, w domu włączyła komputer i postanowiła naprawdę  udostępnić w Internecie swoje artykuły. W tym celu włączyła edytor i jeszcze raz, jeszcze dwa razy przeczytała każdą linijkę.  Nie znalazła tam nic niewłaściwego, nic niesprawdzonego przez nią osobiście, nic oszukującego.
            „Mogłabym przytaczać jeszcze kilkanaście takich przypadków.” – zwróciła uwagę na ostatni akapit, który został wykasowany – „Ale większość z nas je zna lub widziało na własne oczy, (jak ja wyżej opisane). Jednak niektóre z nich są bardziej tajemnicze niżby się mogło wydawać. To nie jacyś nie przepadający za sobą znajomi, rywale. Niektóre bójki są silnie zorganizowane, a wieść o nich rzadko szeroko się rozchodzi; wszyscy udają, że ich wcale nie widzieli. Co takiego jest w tych chuliganach (nie wiem czy mogę ich tak nazwać, przecież są niezidentyfikowani), że wszyscy się ich boją? Być może to gang. I nie jest to pewna, sprawdzona wiadomość, ale wszystkie poszlaki wskazują właśnie na to. Jakie poszlaki zapytacie? Rozrzucone wokół pobojowisk jakieś pieniądze, czasami kastet, a czasami kominiarka. Dwa takie miejsca widziałam osobiście, kilka wskazali mi prawie niemi świadkowie. Co wy na to?”  
            Zatrzymała się. Dalszy ciąg było tym, że przemoc jest zła, a gdy widzimy bójkę powinniśmy zadzwonić po policję lub pobiec do dyrektora. Same nudy, które wszyscy słyszeli po tysiąc razy.  Czyżby nauczycielce chodziło o to? Że przypuszcza, że w ich niewielkim Kraśniku*, zalewie dziesięciotysięcznym mieście może być zorganizowana grupa nieletnich? Dlaczego nie usunęła tylko tego, tylko całą część o bitkach młodzieży z gimnazjum? – zadawała sobie kolejne pytania.

            Patrzy w gwiazdy, bo kocha to robić. Patrzy w gwiazdy, bo ona też to uwielbia. Patrzy, bo dzięki temu czuje się bliżej niej.
            Mimo, że w tę sobotę niebo było przepiękne, to jemu przed oczyma stawała ona. I za jej przykładem patrzył mając nadzieję na to, że spełnią się jego marzenia. Pragnął usłyszeć swoje imię wypowiedziane spierzchniętymi ustami, widzieć w oczach iskierki szczęścia, irytacji albo chociaż znudzenia (żeby tylko chciały na niego spojrzeć!). Zamknąć wargi, z których wydobywa się zbyt dużo słów pocałunkiem. Albo poczuć ten przyjemny ciężar delikatnych ust.

            Patrzyła na niebo, bo to kochała, a dziś było wyjątkowo pięknie usłane gwiazdami.
            -O czym myślisz? – Zapytała Julka, młodsza siostra Wiolety; razem tworzyły niezwykłe trio.
            -A tak, o życiu… - odparła przekręcając się, żeby przyjaciółka też jej nalała trunku. Zaśmiała się ze swojej odpowiedzi.  
            Wokół dziewcząt słychać było tylko ostatnie świerszcze, a z oddali dźwięki tandetnego Disco Polo.
            -„Hej co zrobiłaś, jaka głupia byłaś… łobuza spotkałaś, pokochałaś! Łooobuza spotkałaś, poookochałaś!” – Wioleta nuciła piosenkę docierającą do sadu z placu koło remizy. Amelia miała ochotę płakać.
Każda z nich wpiła odrobinę wódki znajdującej się w plastikowym kubeczku i po kolei popijały to napojem prosto z butelki.
            -Może już wróćmy? – Blondynka rzuciła pomysł. Zdecydowanie nie powinna tu pozostać. Alkohol, nocne niebo usłane gwiazdami mogły wpędzić ją w emocjonalny dołek. Miała ochotę zabić Wioletę za tę cholerna piosenkę, ale przecież była niewinna. Nawet o niczym nie wiedziała.
            -Dobra, ale schowaj to gdzieś, będzie na później. – Julia pierwszy raz spróbowała czegoś mocniejszego i już myślała o przyszłości. Na razie poczęstowały się tylko po to, by lepiej się bawić. Żadna z nich nie była pijana. W tej chwili na to nie mogły sobie pozwolić, nie wybiła nawet dziesiąta.
            Pół godziny później szalały już na prowizorycznym parkiecie. Nie ważne, że gra obciachowa muzyka, tańczą z kumplami, albo same. Przez głowę przemknęło jej tylko, że jest z przyjaciółmi (większość znajomych mogła tak nazwać).
            „Przynajmniej oni mnie nie skrzywdzą. Celowo.”

            -… i w ogóle żal mi ich. – Agata skończyła swój wywód, a jej przyjaciółka Monika kiwała głową. Obie były wzburzone i pokazywały z pogardą palcami na dwie dziewczyny, które od trzech dni są ich największymi wrogami.
            Amelia zaśmiała się w duchu na szturchnięcie łokcia. Wioleta też najwyraźniej sądziła, że sprzeczka potrwa najdłużej tydzień, a powód jest śmiechu wart.
            -I jeszcze, jak one, w ogóle, wychodzą z domu z takimi ryjami. – Monika nie mogła dłużej zachować dla siebie opinii o wyglądzie dziewcząt.
            Ktoś z paczki potwierdził, ktoś zaczął się śmiać. Nie wzbudziło to żadnej reakcji wśród mnóstwa gimnazjalistów na zatłoczonym i  gwarnym szkolnym holu.
            -A jaką mają tłustą dupę! – Agata zaśmiała się.
            Amelii zrobiło się cholernie źle. Uwagę o twarzy, by jeszcze przeżyła – jedna Kaśka ma na sobie zawsze okropną tapetę, zaś druga miliony pryszczy; z resztą coś takiego nie robiło na niej dużego wrażenia. Ale co do tuszy… na to Amelia była uczulona. Co prawda dziewczyny nie należały do najzgrabniejszych; były otyłe (ale za to nie monstrualnie). I najgorsze wydawało się to, że ona, idealna panna Kulik jest gruba! Przykro jej było, ze Agata tak właśnie o nich myśli, bo to znaczy, że o niej także…
            -Wiesz, myślę, że.. – Amelia chciała powiedzieć, że wygląd nie jest najważniejszy, że nie należy po tym oceniać ludzi i tak dalej. Ale nawet gdyby koleżanka jej nie przerwała nie starczyłoby jej na to siły. Wiedziała, że waży dużo za dużo, z biegiem czasu sama przestała wierzyć w to, że wygład się nie liczy. I powtarzała to, tylko po to, by złagodzić wyrzuty dotyczące jej powierzchowności. „Jestem taką hipokrytką” – pomyślała – „przecież ja też patrzę na tylko to, co widać”.
            -Nawet ty jesteś od nich chudsza!- Nie wiedziała, czy brać opinię koleżanki na poważnie. Czy to w ogóle był komplement.
            Pierwsze dni marca już się rozpoczęły, a ona od grudnia tylko tyła. Kiedy zakładała swoje ulubione jeansy na imprezę w ferie, ledwo mogła się w nie zmieścić.
            -Nie wydaje mi się. Jesteśmy takie same. – blondynka błagała w myślach o to, żeby jednak nie okazało się to prawdą.
            -Coś ty! Przyjrzyj się – czarnowłosa Paulina skierowała głowę w stronę wrogów publicznych nr1.
            -One są grube jak beki…
            -Uwierz mi, dużo ci do nich brakuje. Nie masz takiego tyłka – Wioleta trochę ją uspokoiła. Ale teraz Amelia postanowiła się za siebie poważnie wziąć.

            Zmęczeni nad ranem siedzieli przy jednym ze stolików. Większości gości już nie było. Na trawie przy prowizorycznej scenie tańczyło już tylko kilkanaście par, ale kapela wciąż grała. Nawet ich paczka się wykruszyła. Trzech chłopaków poszło do domu; pijaną Justynę, która dała się obmacywać dwóm chłopakom jednocześnie, odprowadził jej starszy brat. Dziewczyny wyrzucały sobie, że chciały się z nią zaprzyjaźnić. Nie wyglądała na taką i nic o niej wcześniej nie świadczyło na jej niekorzyść. Tak bardzo wszyscy się pomylili!
            Rozmowa co chwilę się urywała. Było już późno, wszyscy byli zmęczeni. Jacek, koleś z ekipy obsługującej stoiska z jedzeniem i zamki dmuchane dla dzieci co trochę przynosił jedzenie i piwo za free. Nikt oprócz blondynki nie widział w tym nic złego. Jacek był miły i w ogóle, ale miał dwadzieścia lat i kwalifikował się na wyrzutka społecznego. Sam przyznał się do tego:
            -Dlaczego tak jeździsz z tymi karuzelami? No wiesz, z Ukraińcami? – Julia flirtowała z kolesiami nawet o tym nie wiedząc.
            -Jakoś tak. Nie miałem roboty, a kiedyś przyjechali do nas, to się zaciągnąłem. Tak jakby. – Zaśmiał się nieco obleśnie do dziewcząt – Chcesz piwa? – zwrócił się do Amelii, a kiedy ta pokręciła głową – a takiego z sokiem malinowym?
            -Nie dzięki. Mam na dzisiaj dosyć. – Wciąż miała w pamięci kolejną połówkę, którą przyniósł Dawid i, którą też wypili. Tym razem do dna.
            -A skąd jesteś? – Julka na prawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, jak działa na facetów.
            -Z okolic Poznania. Fajne tam. – Chudzielec przysunął się do dygocącej z zimna dziewczyny.
Amelia szukała wzrokiem pomocy u znajomych, ale nagle pochłonął ich temat wyjazdu na ryby w kolejny słoneczny weekend. Oszołomiona próbowała sobie przypomnieć, jak to właściwie się stało, że Jacek siedzi obok niej. Spanikowana rozejrzała się po zasiadających przy stole jeszcze raz. Myśli chaotycznie wędrowały po nie do końca trzeźwym umyśle. Nie chciała obrazić chłopaka; nic jej na razie nie zrobił; nie chciała przede wszystkim pozwolić mu na to, żeby powiedział, że mu się podoba czy coś. Może to głupie, ale właśnie tak sobie pomyślała. Że mu się podoba, czy coś.
-Dziewczyno, może… - usłyszała głos mówiący prosto do jej ucha. Zacisnęła jednocześnie pięści, zęby i powieki.
-Zatańczymy? – Znajomy głos wybawił ją od niechcianych deklaracji, czy słów. – Pamiętasz, obiecałem ci tą piosenkę. – Dominik nawet nie zauważył, że blondynka patrzy na niego wdzięcznym wzrokiem. Bezceremonialnie chwycił jej dłoń i porwał w stronę tańczących.
-Gdzie byłeś?
-Tata dzwonił. Pytał, kiedy wrócę.
Więcej się nie odezwali.
Nikt oprócz Kulik nie zauważył też, że Jacek jest podobny do innego kolesia, który niegdyś załatwiał im alkohol. On też był obleśny pod względem zachowania. Też był typem spod ciemnej gwiazdy. Tamtemu też się podobała. Ale obu miała nadzieję nigdy więcej nie zobaczyć. 

*nazwa wymyślona, nie chciało mi się szukać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz