sobota, 3 marca 2012

III Nowi znajomi

luty 2011…
A – „masz racje, to chyba będzie najlepsze”, „reszta chyba też tak uważa”
Amelia mając na myśli „resztę”, chodziło oczywiście o Wioletę i Piotrka.
            W – „a widzisz!”
            A – „ale nie znalazłam  żadnej wersji instrumentalnej”
           W – „to nie problem” – wiadomość  naszła po dłuższej chwili – „Marcin może zagrać”
            Kolejny raz zaznała dużego szoku. Marcin. On i jego kumpel Maciek byli największymi klasowymi odludkami. I kozłami ofiarnymi – chociaż tu ich zaczął przebijać powoli Wiktor. Uspokoiła się nieco, przecież ich trójka zawsze trzymała się razem. Spanikowała tylko dlatego, że nie przepadała za nimi. Często uciekali z lekcji, poza sobą nie rozmawiali z nikim, mieli jedynkę na jedynce. Nie lubiła ich. Już nawet nie pamiętała dlaczego. To jakieś przeświadczenie towarzyszyło jej już od początku szkoły, ale nigdy  nie brała udziału w zrzucaniu na nich winy. Kiedy stało się coś nieprzyjemnego, klasa od razu obwiniała ich, nawet, jeśli znała sprawców. Nie Amelia. Ona siedziała cicho. Uważała, że to niesprawiedliwe i poczucie godności nie pozwoliłoby jej na to.  Często patrzyła na Wioletę, która przekrzykiwała wszystkich: ”To na pewno Madej”!
            A – „a umie na czymś grać?”
Miała nadzieję, że Wiktor domyśli się, że nie ufa Marcinowi, że wolałaby go nie wciągać.
            W – „No jasne”, „ma nawet swoje własne klawisze”
            A – „ to pogadaj z nim”
            W – „chyba jednak ty musiałabyś to zrobić”
            A – „ok.”
Pomyślała, że nie ma wyboru. Wioleta poszła gdzieś i nie odzywała się już od dobrej pół godziny. Dostała numer. „Raz kozie śmierć” – pomyślała.

            Przed klasą wymieniła imiona z kilkoma osobami. Znowu zaczęła panikować, kiedy wyliczyła, że liczba dziewczyn jest nieparzysta. Oznaczało to, że nie będzie miała z kim siedzieć, że nie będzie miała tej najlepszej koleżanki z ławki, przyjaciółki. Przed klasą pojawił się nauczyciel, niski, szczupły mężczyzna zaprosił cicho do klasy. Chłopcy przepuścili koleżanki.
            Amelia założyła włosy za ucho i weszła do sali. Wybrała ostatnią ławkę i usiadła sama. Rozglądając się stwierdziła, że jest w pracowni chemii – cudownie. Zdecydowanie świadczyły o tym przyrządy stojące przy dużym biurku nauczyciela oraz gazetki ścienne o Marii Słodkowskiej. 
            Miała ochotę się rozpłakać, ale na jej twarzy pozostawał zwykły wyraz twarzy. Nie może zrobić z siebie pośmiewiska w pierwszy dzień! Jeśli już nie zrobiła. Wszyscy zajmowali miejsca, wyglądali tak, jakby znali się od lat. Kolejny raz uderzyła ją fala żalu – nie pasowała tu. „Może nie jest jeszcze za późno? Może mogłabym przepisać się do naszego LO?” – myślała. Ale zaraz beształa się za te głupie rozważania. Doskonale wiedziała, że duma nie pozwoli jej tam wrócić. Musi dać przykład, nie załamie się i nie wróci z nikąd z podkulonym ogonem. To nie w jej stylu.
            Po dziewczętach pierwszy wszedł Piotrek. „Piotrek!” – krzyknęła w duchu. Nie była już skazana na samotność, miała kogoś, kogo znała. Już miała go zawołać, ale jej nie zauważył. Rozmawiał z jakimś szczupłym blondynem, z którym usiadł w jednej z pierwszych ławek. Była rozczarowana. Przestała zwracać uwagę, na to, co się dzieje w ławkach. Wszyscy rozmawiali o czymś, wspominali dawne czasy… Ona siedziała tam sama, czuła się, jakby dostała potężny cios w brzuch. Zawsze były we dwie – Wioletta i Amelia – a teraz jest tylko jedna – Amelia.
            -Mogę usiąść? – Zapytał wysoki chłopak. Uśmiechnęła się i kiwnęła głową, zgadzając się. Odsunął krzesło i zajął miejsce. Kojarzyła go z  wojewódzkiego turnieju szachów. Nie grała z nim, ale Wiktor, tak. Jego drużyna miała trzecie, oni – czwarte miejsce. Dwa sprzeczne uczucia zawładnęły nią – strach, że ją rozpozna (mimo, że było to mało prawdopodobne) i chęć porozmawiania z nim, zapoznania się. Ale obok ustawił sobie krzesło jakiś ciemnowłosy chłopak i rozmawiał z wysokim. Uświadomiła sobie, że usiadł tu tylko dlatego, że nie było już wolnych miejsc. Rozejrzała się po klasie jeszcze raz, czując się jak piąte koło u wozu.

            Zastanawiała się, jak zacząć. Napisać „Amelia” czy „Amelka”, a może „Amela”? Nie lubiła swojego imienia, właśnie za to - nigdy nie wiedziała, jak ma się przedstawiać. „Amelka” brzmi dziecinnie, „Amelia” zbyt oficjalnie i mimo, że wszyscy mówią do niej „Amela”, brzmiało dziwnie i głupio. „Raz kozie śmierć” – pomyślała.
            A – „cześć” – nie przedstawiła się, bo trochę się bała
            M – „cześć?”, „znamy się?”
            A – „to ja, Amela” – zbeształa się za głupi zapis, którego nie da się cofnąć.
            M – „aha” – domyśliła się, że wie, o co chodzi, ale nie ułatwiał jej zadania.
            A – „jest sprawa”, „słyszałam, że grasz na klawiszach. Dałbyś radę nauczyć się piosenki przez weekend?” – napisała zanim zdążył odpowiedzieć.

            Z niemałą ulgą wyszła po półgodzinie z klasy. Czuła się strasznie upokorzona. Podeszła do bliźniaczek stojących w rogu korytarza. Tylko je zdążyła zapamiętać. Nie kojarzyła która, jest która. Ale Kasia i Asia dawały jej bezpieczeństwo, którego teraz potrzebowała. Przy nich nie wyglądała na wyrzutka.
Klasa liczyła trzydzieści dwie osoby. Składała się z trzynastu dziewcząt i dziewiętnastu osobników płci przeciwnej. Pan Strózik stwierdził, że jest to najliczniejsze nachylenie matematyczno-fizyczno-infomatyczne, jakie w tej szkole widział. Podobno jeden starszy rocznik (klasa maturalna) liczy zaledwie dziewiętnaścioro uczniów. Mieli teraz zwiedzać szkołę, choć klasie wydawało się to niepotrzebne. Wychowawca stwarzał wrażenie nieustępliwego, choć zagubionego w swojej roli i surowo nakazał wszystkim podążyć za sobą.
            I choć dziewczyny wydawały się dość sympatyczne rozglądała się za Piotrkiem. Była bardzo zdziwiona jego obecnością. Musiał się w ostatniej chwili przepisać. Słuchając mało śmiesznych żartów Kasi albo Asi jednym uchem zastanawiała się, jak mógł ją zignorować. Przez trzy lata był jednym z jej najlepszych przyjaciół. „I tak po prostu mnie olał”.

            M – „ale jesteś pewna, ze tego właśnie chcesz?”
            A – „dlaczego nie?”, „Wioleta dobrze śpiewa, Wiktor chyba da radę”
            M – „da radę? Słyszałaś go kiedyś :D?”
            A – „nie”
            M –„to posłuchaj C:\Documents and Settings\Marcin\Pulpit\lol” – kliknęła “pobierz”
Usłyszała jakąś piosenkę w wykonaniu kolegi. Nie dość, ze w ogóle nie trzymał się rytmu, to jeszcze miał koszmarny głos.
            A – „trudno, mamy jakiś inny wybór?”, „proszę”
Prosiła go już tak od godziny. Piotrek i Wioleta dawno byli niedostępni. Wiktor też coś się długo nie odzywał. Marcin miał dużo pomysłów i w końcu doszli do wniosku, że ballada była dobrym pomysłem. Oprócz tego, że wokalista nie umiał śpiewać.
            M – „powiedzmy, że się zgadzam”

            Cieszyła się jak dziecko, że to już koniec. Chodząc, bez wyraźnego celu po szkole czuła się jak ostatnia idiotka. Bliźniaczki gdzieś zniknęły, Piotrek przywitał się międzyczasie, poznał ją z Rafałem i jak szybko się pojawili, tak szybko zniknęli.            Nareszcie wyszła z tego pomarańczowego więzienia. Słońce świeciło na niebie bez żadnej chmurki, a powietrze było jeszcze ciepłe. Dla blondynki zbyt zanieczyszczone, ale przyjemne.
            -Amelia, tak? Jestem Dominika.– do blondynki podeszła niska dziewczyna. Wcześniej stała z kilkoma dziewczynami w zwartym kółku. Była szczupła, miała bardzo ładną, zarumienioną twarz i długie kasztanowe włosy.   
            -Tak, yyy.. cześć. – Dominika lekko się uśmiechnęła. Amelia pomyślała, ze nie wygląda wcale na szesnaście lat. Gdyby nie wysokie buty, w których nadal była niższa od wszystkich innych uczniów i odważny strój, zapewne uznałaby ją za czyjąś młodszą siostrę z podstawówki.
            -Idziemy właśnie z dziewczynami, gdzieś się przejść, zintegrować itd.. Idziesz?
-Jasne.– Powiedziała to automatycznie. Tak naprawdę pragnęła znaleźć się teraz gdzieś zupełnie sama i w jakimś zaciszu lizać rany tabliczką czekolady. Na półświadomie podążyła za koleżanką.
            -A chłopacy gdzie? – zapytała jedna. – Idziemy same?
-Nie wiem, - druga była niewiele wyższą od Dominiki brunetką – wszyscy się już chyba zmyli.
-Dzwoniłam do chłopaków, ale oni już prawie są w domu – Dominika znów się wtrąciła dziecinnym głosem. Amelia od razu pomyślała, że nadaje się na przywódcę. Zapewne to ją wybiorą na przewodniczącą. – Powiedzieli, że nie dadzą teraz rady. O Piotrek! Idziesz z nami?
            Amelia nie zauważyła, kiedy tuż obok niej zmaterializował się Piotrek.
-No, mogę iść. – Spojrzał na wszystkie. – Cześć, tak w ogóle.
            Blondynka znowu poczuła się dziwnie. Nawet nie zauważyła, że chłopaka wszyscy znają. Osiem głów ruszyło przed nią, ona schroniła się na końcu jak w azylu. Widziała, że zaprosiły ją jedynie z grzeczności. Wyrzucała sobie, że się zgodziła.
            -O, Piotrek! Co tu robisz? Nie miałeś być w technikum budowlanym? – Zapytała, gdy ją dogonił.
-A miałem, ale zrezygnowałem. Okazało się, że byłem tam pierwszy na liście i nie było nikogo, o – zastanowił się przez chwilę – zbliżonym poziomie do mojego.
-Same tępaki? – Zaśmiał się i kiwnął głową. – Kiedy się zdecydowałeś? Jeszcze na ostatniej imprezie nie mówiłeś, że się przepisałeś?

            Amelia była niedostępna dla chłopców. Nie żeby się o nią zabiegali, albo się komuś podobała. Po prostu nie wyglądała jak modelka, ani tak dobrze jak większość znanych jej dziewczyn. Oczywiście, że zdarzały się naprawdę brzydkie, ale ona nie była najładniejsza. I najszczuplejsza.
Poza tym jak już kogoś poznała i ewentualnie się jej spodobał, szybko traciła zainteresowanie. Z każdym dniem, z każdą kolejną minuta rozmowy chłopcy się jej nudzili. Nie byli tak fantastyczni jak Pan Darcy, Wroński, Wentworth… Nie byli to mężczyźni z Austin, Tołstoja, Dumasa czy Dickensa. Nie byli to też faceci z współczesnych, często mniej ambitnych książek. Wydawali się tacy zwykli i nieciekawi w stosunku do bohaterów literackich.
M – „Hej, fajnie się z tobą pisze” – napisał około 3.30.
A – „wiem”, szybko się jednak opamiętała i odpisała „dzięki”
            A-  „nie sądziłam, że jesteś taki fajny” – napisała pół godziny później, kiedy nie odzywał się od minuty. Ale on napisał, na jakiś inny temat. Zupełnie jakby nie zauważył jej poprzedniej wiadomości. Poczuła, jakby popełniła potężne faux pas. Uzmysłowiła sobie, jak to zabrzmiało, że nie powinna tego mówić.
Toczyli rozmowę jeszcze przez kilka, może kilkanaście minut. Po czym zaczęła się, żegnać, tłumacząc się późna godziną.
A – „koniec tego dobrego, jest późno”, „idziemy spać”
M- „dokończymy jutro?”
A – „ok., cześć” – nie tak zwykle kończyła rozmowy, ale poczułaby się dziwnie pisząc pa pa.
M – „dobranoc”
           Uśmiechnęła się i zamknęła komunikator.

***********
Coś mi to nie wyszło. Wydaje się takie bez... bez tego "czegoś". I jeszcze takie długie i nudne...
Chyba ten mój eksperyment nie wypalił, bo jakoś już jest nudnie, a co dopiero później.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz