luty 2011…
A – „masz racje, to chyba będzie najlepsze”,
„reszta chyba też tak uważa”
Amelia mając na myśli „resztę”, chodziło oczywiście o Wioletę i
Piotrka.
W – „a widzisz!”
A – „ale nie
znalazłam żadnej wersji instrumentalnej”
W – „to nie problem” –
wiadomość naszła po dłuższej chwili –
„Marcin może zagrać”
Kolejny raz zaznała
dużego szoku. Marcin. On i jego kumpel Maciek byli największymi klasowymi
odludkami. I kozłami ofiarnymi – chociaż tu ich zaczął przebijać powoli Wiktor.
Uspokoiła się nieco, przecież ich trójka zawsze trzymała się razem. Spanikowała
tylko dlatego, że nie przepadała za nimi. Często uciekali z lekcji, poza sobą
nie rozmawiali z nikim, mieli jedynkę na jedynce. Nie lubiła ich. Już nawet nie
pamiętała dlaczego. To jakieś przeświadczenie towarzyszyło jej już od początku
szkoły, ale nigdy nie brała udziału w
zrzucaniu na nich winy. Kiedy stało się coś nieprzyjemnego, klasa od razu
obwiniała ich, nawet, jeśli znała sprawców. Nie Amelia. Ona siedziała cicho.
Uważała, że to niesprawiedliwe i poczucie godności nie pozwoliłoby jej na to. Często patrzyła na Wioletę, która
przekrzykiwała wszystkich: ”To na pewno Madej”!
A – „a umie na czymś
grać?”
Miała nadzieję, że Wiktor domyśli się, że nie ufa Marcinowi, że
wolałaby go nie wciągać.
W – „No jasne”, „ma
nawet swoje własne klawisze”
A – „ to pogadaj z
nim”
W – „chyba jednak ty
musiałabyś to zrobić”
A – „ok.”
Pomyślała, że nie ma wyboru. Wioleta poszła gdzieś i nie odzywała się
już od dobrej pół godziny. Dostała numer. „Raz kozie śmierć” – pomyślała.
Przed
klasą wymieniła imiona z kilkoma osobami. Znowu zaczęła panikować, kiedy
wyliczyła, że liczba dziewczyn jest nieparzysta. Oznaczało to, że nie będzie
miała z kim siedzieć, że nie będzie miała tej najlepszej koleżanki z ławki,
przyjaciółki. Przed klasą pojawił się nauczyciel, niski, szczupły mężczyzna
zaprosił cicho do klasy. Chłopcy przepuścili koleżanki.
Amelia
założyła włosy za ucho i weszła do sali. Wybrała ostatnią ławkę i usiadła sama.
Rozglądając się stwierdziła, że jest w pracowni chemii – cudownie. Zdecydowanie
świadczyły o tym przyrządy stojące przy dużym biurku nauczyciela oraz gazetki
ścienne o Marii Słodkowskiej.
Miała
ochotę się rozpłakać, ale na jej twarzy pozostawał zwykły wyraz twarzy. Nie
może zrobić z siebie pośmiewiska w pierwszy dzień! Jeśli już nie zrobiła. Wszyscy
zajmowali miejsca, wyglądali tak, jakby znali się od lat. Kolejny raz uderzyła
ją fala żalu – nie pasowała tu. „Może nie jest jeszcze za późno? Może mogłabym
przepisać się do naszego LO?” – myślała. Ale zaraz beształa się za te głupie
rozważania. Doskonale wiedziała, że duma nie pozwoli jej tam wrócić. Musi dać
przykład, nie załamie się i nie wróci z nikąd z podkulonym ogonem. To nie w jej
stylu.
Po
dziewczętach pierwszy wszedł Piotrek. „Piotrek!” – krzyknęła w duchu. Nie była
już skazana na samotność, miała kogoś, kogo znała. Już miała go zawołać, ale
jej nie zauważył. Rozmawiał z jakimś szczupłym blondynem, z którym usiadł w
jednej z pierwszych ławek. Była rozczarowana. Przestała zwracać uwagę, na to,
co się dzieje w ławkach. Wszyscy rozmawiali o czymś, wspominali dawne czasy…
Ona siedziała tam sama, czuła się, jakby dostała potężny cios w brzuch. Zawsze
były we dwie – Wioletta i Amelia – a teraz jest tylko jedna – Amelia.
-Mogę
usiąść? – Zapytał wysoki chłopak. Uśmiechnęła się i kiwnęła głową, zgadzając
się. Odsunął krzesło i zajął miejsce. Kojarzyła go z wojewódzkiego turnieju szachów. Nie grała z
nim, ale Wiktor, tak. Jego drużyna miała trzecie, oni – czwarte miejsce. Dwa
sprzeczne uczucia zawładnęły nią – strach, że ją rozpozna (mimo, że było to
mało prawdopodobne) i chęć porozmawiania z nim, zapoznania się. Ale obok
ustawił sobie krzesło jakiś ciemnowłosy chłopak i rozmawiał z wysokim.
Uświadomiła sobie, że usiadł tu tylko dlatego, że nie było już wolnych miejsc.
Rozejrzała się po klasie jeszcze raz, czując się jak piąte koło u wozu.
Zastanawiała się, jak
zacząć. Napisać „Amelia” czy „Amelka”, a może „Amela”? Nie lubiła swojego
imienia, właśnie za to - nigdy nie wiedziała, jak ma się przedstawiać. „Amelka”
brzmi dziecinnie, „Amelia” zbyt oficjalnie i mimo, że wszyscy mówią do niej
„Amela”, brzmiało dziwnie i głupio. „Raz kozie śmierć” – pomyślała.
A – „cześć” – nie
przedstawiła się, bo trochę się bała
M – „cześć?”, „znamy
się?”
A – „to ja, Amela” –
zbeształa się za głupi zapis, którego nie da się cofnąć.
M – „aha” – domyśliła
się, że wie, o co chodzi, ale nie ułatwiał jej zadania.
A – „jest sprawa”, „słyszałam,
że grasz na klawiszach. Dałbyś radę nauczyć się piosenki przez weekend?” –
napisała zanim zdążył odpowiedzieć.
Z
niemałą ulgą wyszła po półgodzinie z klasy. Czuła się strasznie upokorzona.
Podeszła do bliźniaczek stojących w rogu korytarza. Tylko je zdążyła
zapamiętać. Nie kojarzyła która, jest która. Ale Kasia i Asia dawały jej
bezpieczeństwo, którego teraz potrzebowała. Przy nich nie wyglądała na
wyrzutka.
Klasa liczyła
trzydzieści dwie osoby. Składała się z trzynastu dziewcząt i dziewiętnastu osobników
płci przeciwnej. Pan Strózik stwierdził, że jest to najliczniejsze nachylenie
matematyczno-fizyczno-infomatyczne, jakie w tej szkole widział. Podobno jeden starszy
rocznik (klasa maturalna) liczy zaledwie dziewiętnaścioro uczniów. Mieli teraz zwiedzać
szkołę, choć klasie wydawało się to niepotrzebne. Wychowawca stwarzał wrażenie nieustępliwego,
choć zagubionego w swojej roli i surowo nakazał wszystkim podążyć za sobą.
I
choć dziewczyny wydawały się dość sympatyczne rozglądała się za Piotrkiem. Była
bardzo zdziwiona jego obecnością. Musiał się w ostatniej chwili przepisać. Słuchając
mało śmiesznych żartów Kasi albo Asi jednym uchem zastanawiała się, jak mógł ją
zignorować. Przez trzy lata był jednym z jej najlepszych przyjaciół. „I tak po
prostu mnie olał”.
M – „ale jesteś pewna, ze tego właśnie
chcesz?”
A – „dlaczego nie?”, „Wioleta
dobrze śpiewa, Wiktor chyba da radę”
M – „da radę? Słyszałaś
go kiedyś :D?”
A – „nie”
M –„to posłuchaj C:\Documents
and Settings\Marcin\Pulpit\lol” – kliknęła “pobierz”
Usłyszała jakąś piosenkę w wykonaniu kolegi. Nie dość, ze w ogóle nie
trzymał się rytmu, to jeszcze miał koszmarny głos.
A – „trudno, mamy
jakiś inny wybór?”, „proszę”
Prosiła go już tak od godziny. Piotrek i Wioleta dawno byli niedostępni.
Wiktor też coś się długo nie odzywał. Marcin miał dużo pomysłów i w końcu
doszli do wniosku, że ballada była dobrym pomysłem. Oprócz tego, że wokalista
nie umiał śpiewać.
M – „powiedzmy, że się
zgadzam”
Cieszyła się jak
dziecko, że to już koniec. Chodząc, bez wyraźnego celu po szkole czuła się jak
ostatnia idiotka. Bliźniaczki gdzieś zniknęły, Piotrek przywitał się międzyczasie,
poznał ją z Rafałem i jak szybko się pojawili, tak szybko zniknęli. Nareszcie wyszła z tego
pomarańczowego więzienia. Słońce świeciło na niebie bez żadnej chmurki, a powietrze
było jeszcze ciepłe. Dla blondynki zbyt zanieczyszczone, ale przyjemne.
-Amelia,
tak? Jestem Dominika.– do blondynki podeszła niska dziewczyna. Wcześniej stała
z kilkoma dziewczynami w zwartym kółku. Była szczupła, miała bardzo ładną,
zarumienioną twarz i długie kasztanowe włosy.
-Tak,
yyy.. cześć. – Dominika lekko się uśmiechnęła. Amelia pomyślała, ze nie wygląda
wcale na szesnaście lat. Gdyby nie wysokie buty, w których nadal była niższa od
wszystkich innych uczniów i odważny strój, zapewne uznałaby ją za czyjąś młodszą
siostrę z podstawówki.
-Idziemy
właśnie z dziewczynami, gdzieś się przejść, zintegrować itd.. Idziesz?
-Jasne.– Powiedziała to
automatycznie. Tak naprawdę pragnęła znaleźć się teraz gdzieś zupełnie sama i w
jakimś zaciszu lizać rany tabliczką czekolady. Na półświadomie podążyła za koleżanką.
-A
chłopacy gdzie? – zapytała jedna. – Idziemy same?
-Nie wiem, - druga była niewiele
wyższą od Dominiki brunetką – wszyscy się już chyba zmyli.
-Dzwoniłam do chłopaków, ale oni
już prawie są w domu – Dominika znów się wtrąciła dziecinnym głosem. Amelia od
razu pomyślała, że nadaje się na przywódcę. Zapewne to ją wybiorą na
przewodniczącą. – Powiedzieli, że nie dadzą teraz rady. O Piotrek! Idziesz z
nami?
Amelia
nie zauważyła, kiedy tuż obok niej zmaterializował się Piotrek.
-No, mogę iść. – Spojrzał na
wszystkie. – Cześć, tak w ogóle.
Blondynka
znowu poczuła się dziwnie. Nawet nie zauważyła, że chłopaka wszyscy znają. Osiem
głów ruszyło przed nią, ona schroniła się na końcu jak w azylu. Widziała, że
zaprosiły ją jedynie z grzeczności. Wyrzucała sobie, że się zgodziła.
-O,
Piotrek! Co tu robisz? Nie miałeś być w technikum budowlanym? – Zapytała, gdy
ją dogonił.
-A miałem, ale zrezygnowałem.
Okazało się, że byłem tam pierwszy na liście i nie było nikogo, o – zastanowił się
przez chwilę – zbliżonym poziomie do mojego.
-Same tępaki? – Zaśmiał się i kiwnął
głową. – Kiedy się zdecydowałeś? Jeszcze na ostatniej imprezie nie mówiłeś, że
się przepisałeś?
Amelia była
niedostępna dla chłopców. Nie żeby się o nią zabiegali, albo się komuś
podobała. Po prostu nie wyglądała jak modelka, ani tak dobrze jak większość
znanych jej dziewczyn. Oczywiście, że zdarzały się naprawdę brzydkie, ale ona
nie była najładniejsza. I najszczuplejsza.
Poza tym jak już kogoś poznała i ewentualnie
się jej spodobał, szybko traciła zainteresowanie. Z każdym dniem, z każdą
kolejną minuta rozmowy chłopcy się jej nudzili. Nie byli tak fantastyczni jak
Pan Darcy, Wroński, Wentworth… Nie byli
to mężczyźni z Austin, Tołstoja, Dumasa czy Dickensa. Nie byli to też faceci z współczesnych,
często mniej ambitnych książek. Wydawali się tacy zwykli i nieciekawi w
stosunku do bohaterów literackich.
M – „Hej,
fajnie się z tobą pisze” – napisał około 3.30.
A – „wiem”,
szybko się jednak opamiętała i odpisała „dzięki”
A- „nie sądziłam,
że jesteś taki fajny” – napisała pół godziny później, kiedy nie odzywał się od
minuty. Ale on napisał, na jakiś inny temat. Zupełnie jakby nie zauważył jej
poprzedniej wiadomości. Poczuła, jakby popełniła potężne faux pas.
Uzmysłowiła sobie, jak to zabrzmiało, że nie powinna tego mówić.
Toczyli
rozmowę jeszcze przez kilka, może kilkanaście minut. Po czym zaczęła się,
żegnać, tłumacząc się późna godziną.
A – „koniec
tego dobrego, jest późno”, „idziemy spać”
M- „dokończymy
jutro?”
A – „ok.,
cześć” – nie tak zwykle kończyła rozmowy, ale poczułaby się dziwnie pisząc pa pa.
M – „dobranoc”
Uśmiechnęła
się i zamknęła komunikator.
***********
Coś mi to nie wyszło. Wydaje się takie bez... bez tego "czegoś". I jeszcze takie długie i nudne...
Chyba ten mój eksperyment nie wypalił, bo jakoś już jest nudnie, a co dopiero później.
***********
Coś mi to nie wyszło. Wydaje się takie bez... bez tego "czegoś". I jeszcze takie długie i nudne...
Chyba ten mój eksperyment nie wypalił, bo jakoś już jest nudnie, a co dopiero później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz