sobota, 15 grudnia 2012

XIII Konsekwencje głupoty



 Jedna z najokrutniejszych lekcji życia (oraz śmierci): To, co się liczy dla nas, nie musi się liczyć dla innych, nawet jeżeli jesteśmy sobie bliscy. Inni niekoniecznie kochają to, co my, czy nienawidzą to, co my. Nasza prawda bywa dla nich kłamstwem. 

Jonathan Carroll — Szklana Zupa 


Do uszu Amelii dotarły jakieś niezidentyfikowane dźwięki. To spowodowało nagły przypływ świadomości – dziewczyna się obudziła. Z chęcią zobaczyłaby, co przerwało jej sen, ale miała takie ciężkie powieki! A później uświadomiła sobie, że całe jej ciało jest trochę sztywne, każda komórka ciała jest przemęczona. Zwłaszcza głowa. Czuła się, jakby ktoś używał jej czaszki zamiast młotka. Na samym końcu dotarło do niej, że jest spragniona. I to bardzo.
Z wysiłkiem uniosła rękę, by przetrzeć nią twarz. Ziewnęła. Otworzenie oczu uznała za niezwykle srogi ból istnienia, ale rad nie rad, z wielkimi oporami otworzyła najpierw jedną, a potem drugą powiekę. Przymrużyła je, bo źrenice nie do końca akceptowały napływ tak dużej ilości światła. Najpierw doznała szoku, że nie jest w domu. To nie był jej pokój z półkami wypchanymi książkami i ukochanym fotelem. Z psychicznym trudem oparła się na łokciach. Na środku pokoju Ania stała na rękach w swoich ulubionych legginsach i czerwonej koszulce z Kermitem. Odetchnęła głośno. Z ulgą, że jest w bursie i nikt jej nie porwał opadła na poduszkę.
-O! Widzę, że się wreszcie obudziłaś. – Dziewczyna z wdziękiem wróciła do normalnej postawy i usiadła na krawędzi łóżka blondynki.
-No… lubię długo spać. – wycharczała i złapała się za gardło. Ledwo mogła mówić.
-Dobra, dobra. Opowiadaj! – Podekscytowana Piotrowicz niemal podskoczyła.
-Nie drzyj się tak, bo wszystkich pobudzisz. – Westchnęła - Nie wiem, o czym,  – miała pustkę w głowie – błagam, daj mi pić! Zaraz uschnę.
-Jestem przygotowana, – podała jej butelkę wody –  właśnie o tym opowiadaj! Gdzie się tak urządziłaś? Mela, nie spodziewałam się tego po tobie. – Zaśmiała się. – A tak przy okazji jest trzecia i już dawno wszyscy wstali oprócz ciebie. I wcale nie mówię głośno! – obruszyła się. – No więc?
-Serio, - przymknęła powieki, żeby mogły się zregenerować – nie wiem o co ci chodzi. Jak się urządziłam? Przecież jest okej.
-Mel, kochanie… walisz wódą jak jakiś menel. I zauważ, że śpisz w ciuchach.
-Co? – Podrapała się w przedramię, ale rzeczywiście pościeli powinny dotykać jej gołe nogi, a nie materiał. – Cholera jasna.
-I do tego jesteś skacowana bardziej niż ci kolesie z „Kac Vegas”. No może przesadzam.
-Chwila. -  Kulik wysiliła pamięć, chociaż nie miała najmniejszej ochoty używać ciężkiej głowy. Była to bardzo miła alternatywa w porównaniu do wstania i wzięcia kąpieli. W sumie nie pogardziłaby, gdyby była czysta, ale do tego trzeba było wstać. A to zdecydowanie odpadało. – Jak ja się tu właściwie znalazłam? – zapytała cicho sama siebie.
-No… przyszłaś. Trochę cię rzucało i bałam się, że się porzygasz. Postawiłam ci wiaderko – pokazała przedmiot leżący koło łóżka – w razie czego byłoby by mniej sprzątania.
-Nie spałaś jak przyszłam?
-Spałam, ale śpiewałaś jakieś piosenki, to się obudziłam. Było tak przed szóstą.
-Co? Przed szóstą? – położyła gdzieś na bok pustą butelkę po wodzie. – O, cholera.
-Co? Amelio, Jadwigo Kulik! Coś ty robiła? Powiesz mi wreszcie?
-No to jak wyszłam na spacer spotkałam tego… - mruknęła próbując przywrócić swoje gardło z grypy do normalnego stanu – tego Tomka Boruta. – Opowiedziała jej wszystko (może z wyjątkiem swoich i jego wynurzeń - nienawidziła zwierzać się z intymnych rzeczy), wszytko, co pamiętała.


Słońce mocno świeciło i było bardzo ciepło. Już za kilka dni rozpocznie się długo wyczekiwany weekend majowy. Na drzewach pojawiły się już świeże, zielone liście. Powietrze było rześkie, ale ciepłe. Dzisiaj znowu Kulik wracała sama do domu. Jej myśli skierowane były na plan. Plan, jak zdobyć potrzebne informacje do artykułu. Jutro – w piątek miała iść do tej starej rudery. Bała się trochę, ale za nic w świecie nie poprosiłaby nikogo o pomoc. Zwłaszcza Marcina.
Marcin Madej. Cholera! Miała na jego punkcie jakąś obsesję. Doskonale wiedziała, że nie powinna zadawać się z nim, a tym bardziej mu ufać. Takie miała przeczucia. Ale wmawiała sobie, że przecież to tylko uprzedzenie. To dlatego, że wcześniej go bardzo nie lubiła. Ale teraz… lubi go bardzo. I niestety Wioleta też. Ale to nic. Kulik już dawno postanowiła, że zadowoli się jedynie przyjaźnią. Tylko tak jakoś jego postać wracała do niej w każdej wolnej chwili.
-Hej! – usłyszała koło ucha i wystraszona krzyknęła głośno. Obróciła się w stronę przybysza i znów z jej gardła wydobył się cichy pisk. Wypuściła powietrze, żeby się uspokoić.
-Albo masz coś na sumieniu, albo jestem taki przerażający. – Zaśmiał się Marcin. Dziewczyna musiała przyznać, że wyglądał świetnie w zwykłych dżinsach i rozpiętej koszuli w kratę spod której widać było biały podkoszulek, który opinał delikatne mięśnie. Z prawej strony trzymał deskę. I miał tak ślicznie ułożone włosy! „Amelia! Ogarnij się” powiedziała sobie i się uśmiechnęła.
-Nigdy więcej tak nie rób. Boję się! – Wyrównała oddech – Serio!
-Okej – zaśmiał się. – A tak z innej beczki: jutro robisz?
-Ja? – Była zaskoczona, ale nie panikowała. Zaczerwieniła się.  – Idę na imieniny cioci. Nie lubię jej, ale jak już mnie zaprosiła, to nie wypada odmówić. – Załgała zręcznie.
-Serio? Oh, jaka szkoda. – Blondyn przyjrzał się uważnie twarzy dziewczyny. Nie dała po sobie żadnego znaku, że kłamie.
- Dlaczego?
-To nic takiego. – Przeczesał dłonią włosy i zatrzymał ją na karku. – Myślałem, że pójdziecie z nami na piwo.
-Aha. – Uśmiechnęła się tak, jak ćwiczyła przed lustrem, maskując swoje uczucia. „Pójdziecie” to znaczy, że z Wiolettą. „Z nami” oznacza jeszcze kumpli. Nie powinna czuć się zawiedziona. Przecież nie obiecywał jej dozgonnej miłości, ani… w sumie nic jej nie obiecywał. Tylko ta cholerna wyobraźnia ciągle dawała o sobie znać! – W sumie mam pytanie.
-No, wal śmiało. – Chłopak uśmiechnął się zachęcająco.
-eee.. – wzięła głęboki oddech – masz dziewczynę?- Powiedziała, nie pomyślała ani sekundę, po prostu o to spytała. I szybko tego pożałowała. Od razu spiekła ogromnego raka. Naprawdę chciała to wiedzieć, ale wstydziła się. To był czas na to, żeby zwalić całą ciekawość na Wiolettę. – Pytam, bo mam taką koleżankę, której się podobasz...  – powiedziała przecież prawdę.
-A jaka to koleżanka? – zapytał, delikatnie podnosząc kąciki ust.
-Jejku, nie mogę ci powiedzieć. - Bardzo się zmieszała. - Obiecałam! – wybuchła - Z resztą nie powinnam cię nawet o to pytać.
-Nie… skoro już zapytałaś… - Dziewczyna spuściła oczy i chciała zapaść się pod ziemię. Wyobrażała sobie jego drwiący wzrok, była pewna, że zaraz ją wyśmieje. – Skoro już zapytałaś, to odpowiem ci. Nie. Nie mam dziewczyny.
-Ale ktoś przecież musi ci się podobać? – wypaliła znowu bez zastanowienia – pytam, bo może to ona… - Ze zdenerwowania blondynka zaczęła wyginać kłykcie.
-Okej. – Przyjaźnie zaśmiał się na jej reakcję - Ale pod jednym warunkiem – Zrobił delikatną pauzę – powiesz mi, jaka to koleżanka. – Amelia zaprzeczyła energicznie głową.
-Nie mogę… przecież obiecałam.
-A więc… powiedz mi, kto tobie się podoba. – Blondynka zaskoczona spojrzała szybko w oczy chłopaka i jeszcze szybciej odwróciła wzrok. Poczuła gorąco na całej twarzy. Marcin uśmiechnął się tryumfalnie.
-To chyba sprawiedliwe… - powiedziała po dłuższej chwili. – Ok., może być. – Zgadzając się od razu chciała go okłamać. Pomyślała, że dobrą przykrywką będzie Michał, przyjaciel z Łodzi. Idealne alibi.
-To na trzy? – Kiwnęła głową – Raz… Dwa… Trzy…
Cisza.
-Oszukiwałeś! – krzyknęła.
-A ty może nie?- zaśmiał się. Zaraz potem zmarszczył brwi i z wnikliwością przyjrzał się twarzy dziewczyny. -Dobra, Amelia. –Jego głos stał się poważny. - Powiem szczerze: myślałem, że powiesz mi prawdę. 
-Nie rozumiem, o co ci chodzi.. – Amelia przestraszyła się. Serce zaczęło jej dużo szybciej bić. Zastanawiała się, czy to możliwe, żeby wiedział? Niepewność i strach zżerały ją od środka.
-Daj spokój! – Zdenerwował się jej milczeniem. -  Dziewczyny powiedziały mi, że zamierzasz wybrać się po towar. Sama. Wiesz, jakie to niebezpieczne? Nie powinnaś tam iść1
-Nie wiem, o czym mówisz… - Odetchnęła, ale nadal była czujna. Teraz chciał się tylko wyłgać z wycieczki po amfę.
-Amelia! - krzyknął i zagrodził Kulik drogę – słyszysz? Ja wszystko wiem. Nie pójdziesz tam. Nie po to, żeby napisać artykuł.
-Co? Skąd wiesz? – Przez sekundę dała się zaskoczyć i zmiękła, ale później przypomniała sobie o swojej nieustępliwości. – Nie, nie nikt nie będzie mi rozkazywał! Mogę robić to, co mi się podoba! Ja ci nie zabraniam chodzić tam i kupować towar.
- Ja to co innego. – Zlekceważył jej słowa - Zrozum, dziewczyna w takiej melinie? Mogę tam iść i zdobić dla ciebie jakieś zdjęcie czy coś. Ale..
-Ale? –zapytała urażona – to ma być mój artykuł, moje słowa, moje zdjęcia, moja relacja. Nie możesz zrobić tego za mnie! Ty to co innego! Dobre sobie.
-Ty chyba tego nie rozumiesz… - Spojrzał jej głęboko w oczy i położył ręce na ramionach. – Wiesz co mogą ci zrobić? Nie możesz iść do meliny pełnej żuli. Mi mogłoby się coś stać, a tobie?
-Nie mogę? Serio? – zapytała -  Nie jestem taka krucha! – Wyrwała się.
-Aleś ty uparta! – Zirytował się. Był bezsilny. Miał ochotę komuś złamać nos. – Weź mnie chociaż ze sobą. Wiesz, że mam rację. – Dodał ciszej.
-Nie! – krzyknęła prosto w twarz chłopaka. Nienawidziła, jak się jej rozkazuje. Nie zamierzała się podporządkowywać niczyjej woli. Nawet jego. A może zwłaszcza jego.
– Nie rozumiesz… - zaczęła znowu, ale nie miała pojęcia, jak dokończyć. Widziała w jego oczach, że się na niej zawiódł.
Marcin rzucił deskę na asfaltową dróżkę, odbił się kilka razy nogą i odjechał.  

*********** 
Przeczytałam sobie ostatnio poprzedni rozdział i uświadomiłam sobie, jak dużo powinnam w nim zmienić. Ponadto zostałam oceniona i już wiem, jakie błędy popełniam. Postaram się je jakoś zniwelować, ale to chyba będzie trudne. Ogólnie - nie jest zbyt kolorowo:D.

Tak... Ten post również nie jest idealny, ale ślęczałam nad nim trochę i mam już go dosyć, wiec oddaję go w wasze ręce. To chyba już świąteczny post.
Życzę więc Wam wesołych Świąt! 
.